Są na płycie utwory, które uczepiły się i napastują. Mają tyle uroku, że nie sposób się od nich uwolnić i nie jest to kwestia jesiennej słoty. Pora roku – jesień, szklista zima, wiosna, rozpalone lato – są bez znaczenia.
Tym razem dałem się porwać meksykańskiej fali recenzenckiego aplauzu: to jedna z fajniejszych polskich płyt ostatnich miesięcy i lat. I fajnie, że „Parzydełko” zanimował Janek Koza.
Oniryczne i bezpretensjonalne są także dziewczyny z Cocorosie. A minimalistyczne video tylko potęguje wrażenie i nie pozwala o muzyce zapomnieć.