Nie ja wpadłem na ten tytuł. To zapożyczenie z tekstu badaczki mediów Marie Dollé z newslettera “In bed with social”. Do czego się on odnosi? Sugeruje akceptację tego, co postrzegane jest przez nas – i w nas – jako mankament, brak, niedoskonałość. Dollé nie podnosi argumentacji psychologicznej i nie akcentuje tak złożonej i trudnej w praktyce afirmacji (akceptuj siebie, łatwo powiedzieć). Zwraca uwagę na kontekst technologii, rozwoju generatywnych narzędzi AI, zmian estetycznych związanych z ewolucją narzędzi komunikacyjnych (casus BeReal). Pisze o trendzie lo-fi, dość przewrotnie o mądrości “głupich pytań”. O tym, wszystkim (dość hasłowo), co działać ma na korzyść przypadkowości, kreatywności i luzu wynikającego ze świadomości własnego potencjału, który zawsze wszak jest ograniczony. Przeczuwam, że jak każdy trend i ten jest temporalny – powiązany ze splotem zjawisk i…
Narzekanie, że rzeczywistość nam się zbiesiła, a ludzie są gorsi jest stare jak świat. Na tym narzekaniu zbudowano niejeden autorytet polityczny, religijny. Mamy taką przypadłość, która u niektórych rozwija się z wiekiem, by obnosić się z pretensjami wobec biegu rzeczy, które są dla nas niejasne, niezrozumiale lub kłócą się z przyzwyczajeniami. Czasem banalna w przejawach, bo manifestująca się w zwykłych gatkach, życiowa dezorientacja przechodzi w uległość wobec rozmaitych spiskologii. Tą zależność skutecznie eksplorują właśnie politycy, czego przykładem jest batalia o narodowego schabowego i krucjata przeciw tłustym robakom. Ktoś chce nam znowu zabrać wolność!! Zwolennik wulgarnego behawioryzmu na ten wylew emocji mógłby zareagować z entuzjazmem, bo wszak to wzmożenie dowodzi, że lekko i umiejętnie bodźcowany homo sapiens reaguje jak na zawołanie. Obrona zawartości talerza jest…
Dlaczego oni lubią sylwestrowe napierdalanie i co z tym zrobić?
Strzelanie w Sylwestra ma coś z pierwotnego rytuału. Na pewno jest plemienne. Antropolodzy mówią o symbolicznym i hałaśliwym zabijaniu starego albo odpędzaniu śmierci i tego, co czyha za rogiem i jest złe.
Nie słyszałem nigdy zwolennika sylwestrowej napierdalanki, aby odwoływał się to takiej argumentacji (cóż, mądry człowiek powiedział, że granice naszego języka są granicami naszego świata). Większość uważa, że to zabawa: człowiek musi się wyszumieć, a dzieci zachwycić.
Z wielu zabaw ta szczególna, bo wiąże się z zbiorowym odurzeniem alkoholem, sprzyja odreagowaniu. Można hałasować bez konsekwencji, zawyć z pijackiej radości do księżyca.
Takiej kolektywnej zabawie towarzyszy zawieszenie porządków – umawiamy się, że człowiekowi więcej wolno. Nikt nie wypomina współbiesiadnikowi, że się porzygał lub dobierał do nieswojej żony zanim urwał mu się film. Sylwestrowe puszczanie hamulców generalnie uchodzą płazem i nie niszczy reputacji. Ba, w pewnych środowiskach jest powodem do dumy.
Proponuję więc miłośnikom fajerwerków, aby pożegnali stary rok i witali nowy nie petardami a ostentacyjnym i radosnym puszczaniem bąków. Ktoś wyczuje w tym biznes, najmie sprytnych influenserów, a za chwilę na półkach w Lidlu lub Aldi znajdą się zestawy do wywoływania pierdów: „Hit sezonu 2023. Kokosowa magia Antyli” albo „Poczuj aurę syberyjskiej tajgi”.
Puszczenie bąków też jest atawistyczne, biologiczne. Towarzyszy temu zawieszenie obyczajowych norm. Jak napierdalanie sztucznymi ogniami. Niestety, nie jest plemienne z wiadomych względów. Ale jak wiemy biznes nie z takimi ograniczeniami sobie poradził. W pewnym sensie też działa odstraszająco, choć niekoniecznie na to, co czai się za rogiem i jest złe.
Wyobraźmy sobie, że przy jednym stole siadają naturopatka lecząca dotykiem, ex oficer Bundeswehry, biznesmen protestujący przeciwko szczepieniom, farmer pogrążony w długach, właściciel siłowni i zafascynowany Qanonem lider motocyklowego klubu z przestępczymi afiliacjami. Ta plejada postaci zapowiada komedię. Gdy jednak dodamy, że spaja ich troska o wielkie Niemcy i przekonanie, że ich kraj ciągle jest okupowany (więc trwa wojna), otrzymamy wzorcowy krąg „obywateli Rzeszy”. O tym szyldzie jest głośno z racji udaremnionych rzekomych planów zbrojnego puczu. Media skupiły uwagę na osobie lidera spiskowców. To książę Reuss (Heinrich XIII). De facto frankfurcki deweloper, kilkanaście lat temu wykluczony z arystokratycznego rodu za mezalians, a ostatnio potępiany przez krewnych za wygłaszanie antysemickich bredni. Kim są i skąd się wzięli „obywatele Rzeszy”? Po pierwsze, wbrew niektórym przekazom, to nie…
Pręgierze i konfesjonały. Dziś w tej roli sprawdzają się social media. Tyle w nich wyznań, skruchy, złości, postowania na innych i jadu, domagania się zadośćuczynienia lub zemsty. Odnotowuję to z dozą ironii i dalej też będzie trochę sarkastycznie, ale nie do końca. Może potrzebujemy w przestrzeni czegoś innego, co pełniłoby funkcję pojednawczą, tak bowiem jesteśmy skłóceni, skonfliktowani na różnych polach, nie tylko politycznych? Może warto stawiać np. słupy pojednania (ironia w nazwie). Podchodzisz do niego wyczekując, aż ktoś inny, przypadkowy przechodzień, stanie obok ciebie. Wymieniacie spojrzenie, podajecie sobie dłonie i nie zamieniając ani słowa każdy idzie w swoją stronę. Lepiej tego gestu nie komentować, nie drążyć. Zaufać ciszy. Nie wiadomo właściwie, kto komu przebacza i za co. Może w tym geście chodzi tylko o…
Mastermind nazistowskiego planu ekspansji, demon geopolityki, sufler Adolfa Hitlera. Choć słowa te brzmią przesadnie, Karl Haushofer dał ku nim powody. Zaskakujące: to człowiekiem wielu talentów, właściwości i kontrowersyjnych dokonań, lecz ciągle mało znany. Nie tylko w Polsce. Karl Haushofer uchodził za erudytę – gruntownie wykształcony w kilku dziedzinach, znał łacinę, grekę, władał włoskim i japońskim. Zresztą kulturą i polityką Japonii szczególnie się fascynował, dedykując jej pierwszą książkę „Dai Nihon”, która była analizą potęgi militarnej cesarstwa Japonii.Zgłębiając geopolitykę znajdował czas na pisanie wierszy, malowanie obrazów i kaligrafię. Uwielbiał koty. Podsumowując, był przedstawicielem elity wilhelmińskich Niemiec, wywodzącym się z szanowanej bawarskiej rodziny. Jeśli wprost decydował o losie innych ludzi, to jako wysokiej rangi oficer i dowódca oddziału artylerii podczas I Wojny Światowej. Przez cały okres…
Znacie Mad Men? To serial z gatunki tych, w których, jeśli zawodzi fabuła, pozostaje tło, pełne obyczajowych detali i historycznych odniesień. W ten sposób wracam do ulubionych Peaky Blinders albo Wikingów, uelastyczniając przy okazji uwagę. Po tym wstępie o binge watchingu przejdę do konkretu: czekam na serial o muckrakerach. Aby wyjaśnić kto zacz, należy cofnąć się do Ameryki przełomu XIX i XX wieku i tzw. ery progresywnej. To podobne lata do tych, w rozrabiają Peaky Blinders. (Na fotce: członek gangu, Harry Fowler) Muckrakerzy to dziennikarze i społeczni aktywiści zaangażowani w demaskowanie skorumpowanej władzy, instytucji i niegodziwych bogaczy. Publikując w popularnych i masowo drukowanych magazynach orędowali za głębokimi reformami, które miały postawić tamę wyzyskowi, zmniejszyć napięcie społeczne i nierówności wywołane przez gwałtowną industrializację i rozbudowę…
Co roku Jeff Bezos przeznacza miliard dolarów ze sprzedaży swoich akcji na finansowanie Blue Origin, firmy, która pracuje nad technologiami mającymi ułatwić podróżowanie ludzi w kosmosie. Szef Amazona ma fioła na punkcie space-kolonizacji. Trafnie komentuje to pisarz i publicysta Guardian’a, Mark O’Connell. „Moglibyśmy mieć w Układzie Słonecznym bilion ludzi”, mówi Bezos, „co oznacza, że mielibyśmy tysiąc Mozartów i tysiąc Einsteinów. To byłaby niesamowita cywilizacja ”. Warto się zastanowić, czy na tej planecie nie ma już tysięcy Einsteinów i Mozartów i jak wielu z nich, z powodu okoliczności urodzenia lub uwarunkowań ekonomicznych jest zmuszonych spędzać swój czas i potencjał, pracując jako magazynierzy lub kierowcy Amazona, pomnażając bogactwo Jeffa Bezosa – który, gdyby był naprawdę zainteresowany – jak twierdzi – wspieraniem ludzkiego potencjału, prawdopodobnie płaciłby ludziom…
Z pozoru to oczywiste: jestem za celebracją życia, zaś oni celebrują śmierć. Jednak, aby zrozumieć myślistwo trzeba się zagłębić także w przeszłość i próbować zrozumieć myśliwską więź z przyrodą, która, jeśli rzeczywiście istnieje, to jest toksyczna. Pewnie nie doczekam czasów, kiedy myśliwi będą ginącym zawodem. „Tato, czy mogę zrobić sobie zdjęcie z tym staruszkiem w czapce z piórkiem i metalową rurką?”Spodziewam się trendu odwrotnego: skołowany człowiek – nękany egzystencjalnymi wątpliwościami – będzie chętniej sięgał po radykalne metody przebudowywania problematycznej tożsamości. Spójrzcie, co wyprawiają faceci słuchający rozmaitych guru, coachów i trenerów personalnych od nowej męskości. Niektórzy, sięgną więc po sztucer z lunetą, uwiedzeni opowieściami o pierwotnych doświadczeniach, które umacniają poczucie własnej wartości i pompują ego. Myśliwi afirmują siebie, zabierają innym życie. Oto w tym wszystkim…
Na każdym portalu dla biegaczy dowiecie się, że Pumę i Adidasa założyli konkurujący ze sobą bracia. Rywalizowali zażarcie i bezpardonowo, podkupując gwiazdy sportu. Mniej mówi się o wojennych kulisach rodzinnego sporu, ani też o tym, że w fabryce Dasslerów produkowano broń przeciwpancerną, nazywaną przez niemieckich żołnierzy „kuchenną rurą”. To kolejna historia z potencjałem na mega serial. Mamy w niej wszystko: emocje, dramatyczne wydarzenia, nietuzinkowe postaci, panoramę skomplikowanych czasów, zazdrość i urazę żywioną aż po grobową deskę. Akcji rozgrywa się w bawarskim miasteczku Herzogenaurach, które można spokojnie uznać za osadę szewców. W latach 20., spośród 3 tys. mieszkańców ponad stu para się tym fachem. Dasslerowie są najsławniejszymi. Przeszli do historii, w ich butach biegają, skaczą, kopią piłkę i łażą na randki miliony. Biura Adidasa i…